środa, 25 listopada 2015

Rozdział II

II Zranione serca

          Wreszcie nadszedł ten dzień. Dzień odjazdu do Hogwartu i odzyskania utraconej przeze mnie wolności.
             Zresztą, nie tylko dla mnie był on szczęśliwy. Nawet moje przyrodnie rodzeństwo było zadowolone, choć jednocześnie smutne na myśl o opuszczeniu rodzinnych stron. Rose uśmiechnięta od ucha do ucha z przeciwsłonecznymi okularami, założonymi na nosie (zapewne w celu ukrycia nowego siniaka) żywo gawędziła z przytulającą się do ramienia mojego ojca Hermioną. Z kolei idący obok mnie Teddy, z nieśmiałym uśmieszkiem na ustach i rękami w kieszeniach, co chwilę próbował mnie zagadywać o mijających nas znajomych czy o jakieś błahostki, byle tylko przerwać panującą między nami ciszę.
            Czasami ciężko było mi to przyznać, ale z całej rodziny tylko Teddy był bliski mojemu sercu. W przeciwieństwie do reszty on… umiał do mnie dotrzeć i nigdy się nie poddawał. Gdy byłam chora, siedział dzielnie u mego boku z paczką chusteczek w rękach, nie zważając na moje nieudane próby zrzucenia go z łóżka. Kiedy byłam zła, wyciągał z piwnicy stary worek treningowy i pomagał pozbyć mi się mojego gniewu. Budził we mnie pewnego rodzaju respekt i odrobinę sympatii. Choć poza zielonymi oczami nie mieliśmy ze sobą nic wspólnego to jednak zawsze w jakiś sposób udawało mu się mnie uspokoić lub rozbawić. Może gdyby nie cała ta sytuacja jak i jego zażyła relacja z Rose, uważałabym go za mojego prawdziwego brata? Kto wie.
            Ale póki co, nie zamierzałam mu tego mówić.
            Z westchnieniem ulgi stanęłam tuż przy pociągu, mieszczącym się na peronie dziewięć i trzy czwarte, mającym zabrać mnie do Hogwartu, Kiedy byłam mała, pojazd ten wydawał mi się niewyobrażalnie wielki. Jaka ja byłam przerażona, gdy zabrał mnie w moją pierwszą podróż! Na to wspomnienie miałam ochotę zaśmiać się z własnego tchórzostwa. Miałam już wtedy na swoim koncie całkiem wiele niezbyt rozsądnych przygód i akurat musiałam się przestraszyć pociągu? Przyznacie, że brzmi to  nieco paradoksalnie.          
            Na widok mojego uśmieszku, Teddy stanął obok mnie i trącił mnie ramieniem:
            –  To co, znowu Hogwart?
            –  Znowu? Brzmisz tak, jakbyś się nie cieszył.
            Na to stwierdzenie wzruszył ramionami.
            – Jasne, że się cieszę tylko… mniej niż ty. W przeciwieństwie do ciebie, ja nie uciekam od rodziny –  odrzekł niby mimochodem, nie spuszczając ze mnie swojego czujnego wzroku.
           To było tyle jeśli chodziło o limit mojej sympatii do niego. W pierwszej chwili miałam ochotę go zbesztać i powiedzieć, co myślę o tej ,,rodzinie’’, ale w porę się uspokoiłam. Nie miałam zamiaru kłócić się z nim na środku stacji kolejowej. Jedyne co to rzuciłam w jego stronę przeciągłe spojrzenie i odwróciłam się w stronę mojego ojca, właśnie przytulającego do siebie Rose.
            Czy mnie to zabolało? Szczerze powiedziawszy, poczułam lekkie ukłucie w sercu, ale w sumie się do tego przyzwyczaiłam. Wiedziałam, że na własne życzenie go od siebie odpycham i tym samym pozbawiam ojcowskiej miłości, ale… nie mogłam inaczej postąpić. Zwłaszcza ze świadomością, że zamiast Ginny w jego ramionach tkwił ktoś zupełnie inny.
            Teddy posłał w stronę siostry pobłażający uśmiech.
            –  Rose, daj spokój. Zachowujesz się jak dziecko.
        Dziewczyna odsunęła się od ojca i z dziecięcym uśmieszkiem wystawiła mu język. Teddy chwycił ją w pasie i nim zdążyła pisnąć, zaczął ją lekko łaskotać. Hermiona z uśmiechem dołączyła do swoich pociech i przytuliła je z matczyną czułością. Na ten widok coś ścisnęło mnie w gardle.
            –  Navayah? –  odezwał się ojciec, kładąc dłoń na moim ramieniu.
      Resztkami sił powstrzymałam się od jej zdjęcia. Nie chcąc robić scen, spokojnie odwróciłam się w jego stronę, jednocześnie starając się unikać jego badawczego oczu.
            –  Tak, tato? –  ostatnie słowo niemalże wyplułam.
            Lekko się wzdrygnął.
           –  Posłuchaj… to, że jestem z Hermioną i mamy Rose oraz Teddy’ego nie znaczy, że nie jesteś częścią naszej rodziny. Chciałbym mieć pewność, że o tym wiesz.
      –  A czy to cokolwiek zmienia? –  spytałam, z nerwów przygryzając wargę. Nie cierpiałam, gdy poruszał temat ,,naszej’’ rodziny. Czułam się wtedy jak pasożyt, którym chyba zresztą byłam –  I tak nigdy nie będę jej częścią. Moją rodzinę utraciłam wiele lat temu i dobrze o tym wiesz –  powiedziałam, nim zdołałam ugryźć się w język.
            Po tych słowach zapadła między nami niezręczna cisza, przerywana niezbyt subtelnym szeptem ciekawskiej Rose i krokami przechodzących obok nas rodzin. Obydwoje wyraźnie zastanawialiśmy się nad dalszym celem naszej rozmowy. Raczej żadne z nas nie chciało się kłócić na środku peronu, ale też nie mogliśmy cofnąć wypowiedzianych przez nas słów.                     W końcu Harry odetchnął głęboko, jakby miało mu to pomóc w opanowaniu napięcia i spojrzał na mnie tymi swoimi smutnymi oczami.
        –  Nay… ja nie mogę zmienić przeszłości. Śmierć Ginny… możesz mi nie wierzyć, ale także dla mnie była ogromnym szokiem. Może nie wiesz, ale ja, Hermiona i twoja matka, byliśmy kiedyś bardzo blisko.
           –  Byliście –  mruknęłam z nadzieją, że tego nie usłyszy.
      Jednak spojrzenie, które mi rzucił spode łba mówiło same za siebie. Mimo to powstrzymał się od komentarza.
         –  W każdym razie, chcę abyś wiedziała, że wbrew temu co sądzisz, masz swój dom i rodzinę do której możesz zawsze wracać. I pamiętaj, że… że cię kocham. Tak jak Rose i Teddy’ego, w końcu jesteś moją córką –  powiedział, znienacka przytulając mnie do siebie tak mocno, że wręcz dusiłam się w jego ramionach.
           Nie potrafiłam go jednak odepchnąć. Choć część mnie krzyczała, abym spróbowała się wyrwać, coś w środku mnie nakazywało mi odwzajemnić ten uścisk. Poza tym tak dawno nie słyszałam tych słów… Mimowolnie, pozwoliłam mu się wtulić w moje roztrzepane włosy i przymknęłam oczy, aby poczuć to ciepło. Chociaż ten jeden raz.
        Jednak tą chwilę czułości nieoczekiwanie przerwał brutalny gwizd, dochodzący z pociągu, oznajmiający nadchodzącą porę odjazdu. Lekko zdezorientowana, delikatnie wysunęłam się z objęć taty i odwróciłam się w stronę naszego środka transportu. Już teraz zaczęły się tworzyć kolejki, złożone głównie z rozentuzjazmowanych pierwszoroczniaków, wyruszających do nowej szkoły. Stanęłam na palcach, aby dostrzec znajome twarze moich przyjaciół, lecz nie mogłam ich wypatrzyć w tym tłumie wręcz spierających się ze sobą ludzi. Niektórzy byli tak nieuważni (lub samolubni), że co rusz wpadali na kolejnych śpieszących się przechodniów. Gdybym miała się założyć o to kim oni byli, stawiałabym na arystokratów z mojego domu –  Slytherinu. Tylko oni sztukę zadzierania nosa opanowali do perfekcji.
         Harry z ciepłym aczkolwiek smutnym uśmiechem, oddał mi moją torbę i bezwiednie przytulił do siebie Hermionę, czym wywołał we mnie niemałą irytację. Naprawdę, czy nie mógł sobie tego darować?  
        –  To chyba przyszedł się czas pożegnać. Teddy, chyba mogę na ciebie liczyć? Popilnujesz dziewczynek?
      –  Jasne, tato. – odpowiedział z krzywym uśmiechem, ignorując moje mordercze spojrzenie jak i kuksańca Rose. Coś czułam, że to jego będzie bardziej trzeba pilnować, ale tą uwagę zachowałam dla siebie.
        Po tym zdaniu ostatni raz wymieniliśmy ciche ,,do widzenia’’, po czym w milczeniu skierowaliśmy się w stronę pociągu, coraz bardziej zapełnionego przez śpieszących się uczniów. Przez chwilę panował tak mocny ścisk, że ciężko było nawet spokojnie nabrać powietrza. Jakimś cudem po kilku minutach udało mi się przebić przez tłum, dzięki czemu szybko skierowałam się w stronę najbliższego przedziału, byle uniknąć wysłuchiwania paplaniny wszechwiedzącej Rose. Tej dziewczynie buzia się nie zamykała nawet na chwilę.
        Natomiast ja wolałam teraz posiedzieć w spokoju i ciszy. Dlatego na widok pustego przedziału rzuciłam torbę w kąt i z uśmiechem pozwoliłam się sobie rozsiąść na miękkim siedzeniu.
        Jednak spokój ten trwał tylko chwilę. Mój umysł wyraźnie nie chciał pozwolić mi się odprężyć, nieustanie odtwarzając w głowie moment, gdy tata mnie przytulił. Na myśl o tym coś we mnie pękło jakby tama, którą tak długo tworzyłam miała zaraz runąć. 
          Nie byłam nieczuła, choć może na zewnątrz wyglądało to nieco inaczej. Ja po prostu nie mogłam iść dalej. Nie mogłam im wybaczyć, nie potrafiłam zapomnieć. Jakżebym mogła, skoro tak naprawdę o przeszłości wiedziałam tyle co nic? Nie mogłam rozpocząć nowego, szczęśliwego życia bez zamknięcia tamtej karty. Zwłaszcza poza tym, co widziałam tamtego dnia. A widziałam zbyt dużo jak na dziecko…
             –   O, tu jessteś chuderlaczku! –   zawołał ktoś syczącym głosem.
            Na widok nowego gościa, pośpiesznie potrząsnęłam głową, aby pozbyć się wspomnień i zamrugałam, aby rozmazany przed moimi oczami obraz, uformował się w całość. Upewniwszy się, że nie wyglądam zbyt tragicznie, spokojnie odwróciłam się w stronę dosłownie wijącej się tuż obok mnie Canine, spoglądającej na mnie tymi swoimi wielkimi czarnymi ślepiami. Czarnymi jak tunele, jak to kiedyś określiłam.
           Przez mojego ukochanego węża nie mogłam powstrzymać małego uśmiechu. Zwłaszcza że Canine umiała mnie pocieszyć. Dzięki temu, że umiałam mowę węży miałam w niej pewnego rodzaju sojuszniczkę i choć obydwie działałyśmy sobie na nerwy, bardzo o siebie dbałyśmy. Jej obecność w takiej sytuacji mogła mi  bardzo pomóc.
      Jednak po chwili radości naszła mnie niepokojąca myśl: co na tu robi? Przecież zostawiłam ją u państwa Longbottomów (Rose panicznie się boi węży) i miałam ją odebrać dopiero po przyjeździe do Hogwartu.
          Canine jakby w odpowiedzi, wysunęła swój długi rozwidlony jęzor i zwyczajowo zwinęła się w wężowy kłębek na moich kolanach. Dzięki temu patrzyłyśmy sobie prosto w oczy.
            –   Wow, nie było mnie przy tobie zaledwie dwa miesiące a ty już płaczesz? –   spytała, przyglądając mi się z ciekawością. Sarkazmem i ironią próbowała mi poprawić nastrój, za co byłam niezwykle wdzięczna. Zapewne doskonale wiedziała co się stało, a przynajmniej się tego domyślała.
      Starając się uspokoić, pogłaskałam ją delikatnie po łebku i posłałam jej krzywy uśmieszek:
         –   Wiesz, ciężko było mi nastraszyć Rose bez twojej pomocy. A tak serio, dobrze cię widzieć, ale może mi powiesz, co tu robisz?
          –   Już masz mnie dość?                   
     – Miałaś być u Longbottomów – przypomniałam nieco surowszym tonem niż zamierzałam–   Co tu robisz? Isaiah i reszta już są?
        – Taa, ale Carrie Bridge ich zatrzymała, więc nie spodziewaj się ich tak wcześnie. Spokojnie, nie uciekłam im –  dodała, widząc malujące się w moich oczach zdziwienie –  pan Longobttom zostawił mnie wraz z Jezebell w ostatnim wagonie. Na szczęście postawił nas blissko siebie, więc udało jej się otworzyć moją klatkę. Po tym jak usłyszałam śmiech Rose domyśliłam się, że jesteście gdzieś blisko, dlatego postanowiłam cię odnaleźć. Nie myślałam jednak, że zasstanę cię w takim stanie. Nie chcesz się wypłakać swojej wężowej ssiostrzyczce?
        –  Chyba znasz odpowiedź, ale dziękuję za fatygę –  posłałam jej ciepły uśmiech i położyłam obok siebie torbę z rzeczami, aby znaleźć telefon. W końcu Carrie pewnie zamęczy ich na śmierć.
             Jednak dziwny huk, rozlegający się w korytarzu, skutecznie mnie od tego odwiódł. Zaciekawiona Canine, także ześlizgnęła się na podłogę i podpełzła do drzwi, wyciągając swoją smukłą głowę.
            –  Co tam się u licha dzieje? –  spytała, próbując wyjść.
           W pierwszej chwili chciałam to zignorować, lecz moja ciekawska natura wygrała. Tak samo zaintrygowana jak Cani, otworzyłam lekko drzwi i obydwie, nie opuszczając cieplutkiego przedziału, wychyliłyśmy się na zewnątrz.
         Nie wiem jak wy byście zareagowali, ale mi mina dosłownie zrzedła na widok pokracznej białej fretki, przyczepionej pazurami do twarzy zataczającego się Daniela Zabiniego, próbującego bezskutecznie odczepić od siebie to zwierzę. Mrucząc pod nosem przekleństwa, niemalże siłował się ze zwierzątkiem, uderzając jednocześnie w drzwi przedziałów przez co scenę tą oglądały chyba wszystkie, zgromadzone w naszym wagonie osoby. Gdyby Daniel był w bardziej komfortowej sytuacji, może by i tym się przejął, ale póki co miał hmm... inne zajęcie.
             –  Co to za fretka?–  szepnęła Lindsey Wood, siedząca w przedziale obok. 
Miałam ochotę zadać to samo pytanie. Skąd tu się wzięła ta fretka? I czemu nie ma jeszcze...
             –  Scorpius!–  wrzasnęłam, gdy poskładałam sobie to wszystko w całość. 
           Najwyraźniej miałam rację, ponieważ obydwaj zaprzestali walki i zwrócili się w moją stronę z wręcz komicznymi minami. Daniel z zadrapanym do krwi policzkiem a fretka – Malfoy z krwią na ułamanych pazurkach. Wijąca się obok mnie Cani, parsknęła śmiechem.
            –  Do twarzy mu w tym futerku. Pozwolisz...
            –  To jest człowiek Canine, nie prawdziwa fretka! – zaoponowałam, niezbyt delikatnie wpychając ją stopą z powrotem do przedziału. Nie miałam zamiaru już na samym początku dostać ujemnych punktów za trzymanie ze sobą węża. Jeszcze ktoś uzna, że jest jadowity.
Ale najpierw trzeba się wziąć za tych dwóch idiotów. Pośpiesznie chwyciłam Zabiniego za rękę i nim ktokolwiek zdołał coś powiedzieć, zamknęłam za sobą drzwi, aby nikt nie słyszał naszej rozmowy a dokładniej –  mojego przeraźliwego krzyku.
       Na swoje nieszczęście Zabini dokładnie wiedział, co o tej sytuacji myślałam. Z zaciśniętą szczęką, rozsiadł się na siedzeniu i posadził obok siebie lekko zranioną fretkę, wyglądającą tak, jakby mierzyła swojego rywala przeciągłym spojrzeniem. Malfoy nawet na widok mojej wściekłej miny nie przestawał okazywać swojego niezadowolenia, w końcu ucierpiało jego delikatne ego. Gdyby nie ta cała sytuacja, pewnie bym się teraz roześmiała.
          Jednak najpierw trzeba było to wszystko naprawić. Wyjęłam z buta różdżkę, po czym szepcząc odpowiednią formułę, skierowałam ją w stronę zwierzęcia. Jak na zawołanie jego kończyny się zaczęły wydłużać, pazury zanikały a białe futerko pozostało jedynie na głowie, zamieniając się w zwykłe niesforne włosy Scorpiusa. Już po chwili przed nami stał Scorpius w całej swojej krasie... i tylko ze strzępami spodni na ciele.
        Odruchowo pisnęłam ze wstydu i odwróciłam się w przeciwną stronę, byle tylko nie oglądać go w tym stanie. Nie byłam może bardzo wstydliwa, ale no proszę was: każda dziewczyna by się w tej sytuacji odwróciła! (no może poza Corrie, ale ona jest specyficznym rodzajem człowieka)    
          Scorpius parsknął śmiechem za moimi plecami i nim zdążyłam się zorientować, objął mnie w pasie. Nawet przez ubranie czułam bijący od niego żar.
        –  Oj, nie bądź taka wstydliwa, Nay.–  szepnął mi do ucha swoim nieco ochrypłym głosem–  W końcu wiem jak bardzo lubisz, gdy jestem tak ubrany.
       –  Wybacz, ale tak często widziałam cię bez koszulki, że znudził mi się ten widok.– odrzekłam z przekąsem, jednocześnie wyrywając się z jego objęć. 
      Scorpius zaśmiał się z mojego zawstydzenia, po czym rozległ się charakterystyczny dźwięk używanej różdżki. Z pewnym wahaniem, z powrotem odwróciłam się do odzianego już (na szczęście) Scorpiusa, przyglądającego mi się tym swoim zarozumiałym uśmieszkiem, który wywoływał we mnie istną irytację. Czy nie mógłby już sobie tego darować?
     –  Kiedy widziałaś go bez koszulki?–  spytał, milczący dotychczas Zabini, dziwnie spoglądając to na mnie to na Scorpiusa.
          Nie wiem gdzie zniknęła Canine, ale wyraźnie słyszałam jej wężowy śmiech.
         –  Nie mów mi, że zapomniałeś o tym feralnym tygodniu, gdy Malfoy wracał co najmniej trzy dni pod rząd zalany w trupa. A no tak, nie pamiętasz bo obydwoje byliście pijani–  stwierdziłam, przypominając sobie wspomnianą przeze mnie sytuację. Włącznie ze sceną, gdy pomylili dormitoria i przez przypadek przestraszyli biedną Katie. Po tym zdarzeniu dziewczyna nie chciała się pokazywać przez kilka dni w pokoju wspólnym.
      Na te słowa Zabini zaczerwienił się aż po uszy a Scorpius zaśmiał się ze wstydliwości przyjaciela i spokojnie opadł na siedzenie tuż obok mojej torby, z której wydobywał się wężowy syk. Miałam tylko nadzieję, że Canine nie wpadnie do głowy, aby nagle się ujawnić. Choć może Scorpiusowi wyszłoby to na dobre? 
     –  Obydwaj nie jesteśmy bez winy, ale przyznaj, że wyglądaliśmy wtedy niezwykle uroczo –  wtrącił się Scorp, broniąc swojego zarumienionego przyjaciela. 
      –  Tak, zwłaszcza gdy chłopaki wcisnęli cię w t-shirt z serduszkami, wyglądałeś niezwyykle uroczo–  zaświergotałam.–  Dobra a tak na serio. Możecie mi wyjaśnić, co tam się wydarzyło?
       –  Zapytaj się Zabiniego, to on wywołał tą całą aferę i zamienił mnie w fretkę –odparł Scorpius, mrużąc wściekle oczy w stronę przyjaciela. To chyba było tyle, jeśli chodzi o ich przyjacielskie żarty. 
         –  Chyba wyraźnie ci odpowiedziałem, że nie chcę o tym rozmawiać. –  warknął Daniel, wyraźnie nie mając ochoty tłumaczyć się z zaistniałej sytuacji–  Gdybyś dał mi spokój, nie musiałbym się uciekać do zamieniania cię w zwierzaka.
        –  To ty zgrywasz twardziela i nic nie chcesz mi powiedzieć. Myślisz, że to przyjemne, dowiadywać się od kogoś innego, że twój najlepszy przyjaciel wpakował się w jakieś bagno?
        –  To w końcu o co ci chodzi: o to, że ci o czymś nie powiedziałem czy o twoją urażoną dumę?
         –  Zanim na dobre skoczycie sobie do gardeł, możecie mi łaskawie wyjaśnić o co poszło? –  wtrąciłam się, wyraźnie zauważając panującą między nimi atmosferę. Rzadko kłócili się tak bardzo, że skakali sobie do oczu. Musiało stać się coś naprawdę poważnego, skoro byli na siebie tak wściekli. 
        Daniel jednak nie miał żadnej ochoty na rozmowę. Pośpiesznie wstał z siedzenia i mrucząc ciche: ,,do zobaczenia’’, niemalże wybiegł z przedziału, pozostawiając swojego zażenowanego przyjaciela. 
      Mimo początkowej chęci skrzyczenia Malfoya, trochę spuściłam z tonu i ostrożnie usiadłam obok niego. Scorpius wyglądał tak, jakby co najmniej ktoś go spoliczkował, czemu w sumie się nie dziwiłam. W końcu byli jak rodzeni bracia.
      –  Wczoraj odwiedziła mnie Brigit –  przyznał, zaciskając usta ze zdenerwowania. – Powiedziała, że kilka dni temu chciała wyciągnąć Daniela do kawiarni, ale okazało się, że nie ma go w domu. W dodatku zastała starego Zabiniego mocno pijanego razem z tą Greengrass. Myślała, że znowu poszedł spać do Elle, ale dowiedziała się, że ze sobą zerwali i nie miała z nim kontaktu. Dopiero wczoraj usłyszała od jakiś pierwszoklasistów, że pracuje w kawiarni Clearwaterów. Mój własny przyjaciel ma mnie za wroga.
       –  Mówisz tak, bo jesteś zły –  stwierdziłam, ciągnąc go za rękaw bluzki, aby mi spojrzał prosto w oczy. Musiałam jakoś załagodzić tą sytuację, choć sama nie byłam zadowolona z postępowania Daniela. Z ociąganiem, Scorpius odwrócił się od okna i zwrócił łaskawie wzrok na moją twarz. –  Posłuchaj, Zabini jest tak samo uparty jak ty. Nie chciał, aby ktokolwiek się dowiedział, że pracuje. Przecież jego rodzina opływa w bogactwo, prawda?
     –  Wiedziałaś o tym, że tam dorabia? –  spytał, zaciskając dłonie w pięści. Jego oczy nabrały niepokojąco szarej barwy. Był zły, nie ma co.
     Dlatego wolno pokiwałam głową i uśmiechnęłam się delikatnie, aby go pocieszyć. Jego twarz jednak pozostała bez wyrazu.
     –  Kilka dni temu byłam w kawiarni i dopiero wtedy dowiedziałam się o wszystkim. Uwierz mi, chciałam z nim porozmawiać, ale Izzey poprosiła mnie, abym nikomu o tym nie mówiła i z nim o tym nie rozmawiała. Jest mu wystarczająco ciężko.
     –  A myśli, że mi nie?! –  nieoczekiwanie wstał z siedzenia i jak rozjuszony lew, zaczął chodzić po przedziale, co rusz zapamiętale kręcąc głową. –  Mógł mi powiedzieć. Jesteśmy przyjaciółmi, prawda? Przyjaciele sobie pomagają. Przecież mój ojciec proponował mu pracę w kancelarii, mógł ją podjąć. Ale nie, Daniel Zabini chce robić wszystko sam. Zachowuje się jak dziecko.
      –  A ty nie? –  odparłam, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że nie powinnam się w ten sposób do niego odzywać, gdy był w takim stanie.
   Jednak było już za późno. Spojrzenie, którym poczęstował mnie Malfoy był tak przerażające, że dyskretnie wtuliłam się w siedzenie i odwróciłam wzrok, byle nie patrzeć w jego zimne oczy. Nie cierpiałam tych momentów, gdy nade mną dominował, ukazywał te swoje mroczniejsze oblicze. Czułam się wtedy jakbym stała przed smokiem –  bezbronna i przerażona, bez jakiejkolwiek nadziei na ratunek.
    –  Masz rację, może za bardzo się uniosłem–  odrzekł po dłuższej chwili milczenia. Wyraźnie próbował się opanować. –  Ale to nie zmienia faktu, że tym razem to on jest bachorem, który potrzebuje pomocy. Owszem, czasem zachowuję się jak dziecko, przyznaję. ja jednak mogłem zawsze liczyć na jego pomoc, zawsze. Nawet wtedy, gdy wszyscy się ode mnie odwracali, wiedziałem że mam go przy sobie i mnie nie opuści. Myślisz, że teraz tak łatwo jest mi to zrobić? Czy ty nie widzisz, że w ten sposób on siebie zniszczy?
     – Jasne, że widzę, ale co mam zrobić? Zmusić go do tego, aby przyjął moją pomoc? Dobrze wiesz, że tego nie zrobi.
    –  To co mam robić? –  spytał, nieoczekiwanie stając tuż obok mnie. Najwyraźniej wiedziony impulsem, chwycił mnie za rękaw i uniósł tak, że obydwoje spoglądaliśmy w sobie oczy na równej wysokości, mimo tego że przecież byłam od niego niższa. Moje serce biło tak szybko, że doskonale słyszałam jego rytm. Mam tylko nadzieję, że on go nie słyszał –  Mam czekać aż się wykończy? To twoim zdaniem powinienem zrobić?
      –  Nie wiem, Scorp –  przyznałam, jednocześnie starając się udawać, że nie robi na mnie wrażenia jego bliskość. –  Nie wiem, ale co mam zrobić? On nie przyjmie żadnej pomocy, zwłaszcza od nas. Musimy dać mu trochę czasu, aby ochłonął. Wszczynanie kolejnej kłótni nic nam nie da, nie rozumiesz?
       Najwidoczniej nie, bo nadal w jego oczach tliła się złość. Po tym zdaniu zapadła między nami cisza. Przez chwilę obydwoje tylko mierzyliśmy się spojrzeniami, jednocześnie walcząc z własnymi myślami. Wiedziałam, że Scorpius chce pomóc przyjacielowi i ja także tego pragnęłam, ale obydwoje nie wiedzieliśmy jak to rozegrać a tylko niepotrzebnie ze sobą walczyliśmy. Czy to miało nam cokolwiek dać? Raczej nie.
       Jednak nie miałam czasu na dalsze przemyślenia, ponieważ dźwięk otwieranych drzwi, ocucił nas z zamyślenia i jeszcze uświadomił, jak blisko siebie byliśmy. Nie wiem jak wyglądaliśmy dla postronnego obserwatora, ale skoro czułam jego oddech na policzku, to musiało być źle.
    Zresztą, potwierdzenie tego dostałam bardzo szybko. W jednej chwili stałam tuż naprzeciwko Malfoya a w drugiej chłopak został złapany od tyłu, przez co stracił równowagę i upadł wprost pod kolana wściekłego Teddiego, wpatrującego się w blondyna z prawdziwym obrzydzeniem. Jego oczy wręcz miotały błyskawice a ściskana w dłoni różdżka tylko czekała, aby jej użyć. I zapewne by to zrobił, gdyby nie fakt, że zostałby za to ukarany.
        Przez chwilę nie wiedziałam co powiedzieć, zrobić. Pierwszy raz widziałam Teddy’ego tak wściekłego. Rozumiałam, że ta sytuacja wyglądała dość dziwnie, ale czy od razu musiał się rzucać na Malfoya?
Malfoya, który z jękiem uniósł się z podłogi i otarł krwawiący kącik ust kciukiem. Na widok krwi skrzywił się nieco i opierając się o poręcz siedzenia, aby móc na własnych nogach stanąć oko w oko ze wściekłym oprawcą.
–  Możesz mi powiedzieć, o co ci chodzi, stary? –  spytał, pozornie luzackim tonem. Jego płonące oczy mówiły jednak same za siebie.
–  Łapy precz od mojej siostry! –  odrzekł Ted, chwytając mnie za ramię.
Choć do tej pory się nie odzywałam, ten gest pobudził mnie do działania. Nie czekając, wyrwałam się z uścisku mojego przyrodniego brata i odepchnęłam go od siebie.
–  Co ty wyprawiasz? –  wrzasnęłam, nerwowo spoglądając to na brata, to na pokiereszowanego Malfoya.
Najwyraźniej Teddy dopiero teraz sobie przypomniał, że nie cierpiałam tego typu zachowań. Choć z jego twarzy nadal nie znikał ten grymas wściekłości, w stosunku do mnie nieco złagodniał. Wiedział, że krzykiem może tylko pogorszyć już i tak napiętą sytuację.
–  Wybacz, Nay, ale nie cierpię, gdy ten facet traktuje cię jak swoją zabawkę.
Malfoy otarł dłonią krwawiącą ranę i posłał mojemu przyrodniemu bratu krzywy uśmiech.
–  Nie wiedziałem, że tak bardzo interesujesz się swoją siostrą. Miałem nadzieję, że uda mi się z nią trochę zabawić.
–  Gdyby nie ona, już dawno skończyłbyś jako pokarm dla Astrobiusa!–  odpowiedział, chwilowo znowu się zapominając i rzucając mu wściekłe spojrzenie. Choć początkowo brzmiało to jak czcza pogróżka, z jakiegoś powodu czułam, że z chęcią spełniłby swoją groźbę. Przynajmniej tą część o zamienieniu w pokarm.
Po tych słowach nieoczekiwanie straciłam siłę w nogach i musiałam się podeprzeć, aby się utrzymać o własnych siłach. Szok odebrał mi oddech a narastający we mnie gniew płonął coraz bardziej, przez co ścisnęłam dłonie tak mocno, że mogłam doskonale dostrzec wszystkie kości mojej dłoni.
Choć cichy głos z tyłu głowy mówił mi, że powiedział tak tylko po to, aby Teddy dał spokój, ta mniej rozsądna część mnie stanowczo temu zaprzeczała. Jak on mógł tak powiedzieć? Kim niby byłam, jego kolejną zabawką? Tak mnie traktował? Te słowa zadały mi więcej bólu niż się spodziewałam. Z szoku, usiadłam na siedzeniu i schowałam twarz za włosami, byleby na nich nie patrzeć.
Widocznie obydwaj zorientowali się, co się ze mną dzieje, ponieważ żaden nie odważył się odezwać, choćby słowem. Jedyne dźwięki, które docierały do naszych uszu to było bicie naszych serc, przerywane stukotem kół i syczeniem nadal ukrytej Canine.
W końcu Malfoy pochylił się nade mną z nieco zatroskaną miną i spróbował odsunąć kosmyki moich włosów na bok, aby móc mi patrzeć w oczy:
–  Nay?
–  Wynocha. Już. –  odpowiedziałam nieco przytłumionym głosem.
–  Naya…
–  Wynocha! –  wrzasnęłam tak mocno, że drzwi niemalże się zatrzęsły pod naporem głosu. Nie chciałam ich widzieć, pragnęłam jedynie spokoju. Czy prosiłam o zbyt wiele?
Zarówno Scorpius jak i Teddy posłusznie wyszli z przedziału, pozostawiając mnie ze swoimi przemyśleniami.
Nie wiem ile tak siedziałam w ciszy, zamyślona. Zwykle nie oddawałam się tej czynności zbyt długo –  nie lubiłam bezruchu i tego ponurego milczenia, które jedyne co we mnie wywoływało to nostalgię. Ale w tym przypadku nie potrafiłam zareagować inaczej. Złość i gniew walczyły z chęcią zapomnienia tej sceny. Trochę rozumiałam zachowanie Teddy'ego –  nie od dziś było wiadomo, że Scorpius nie był stały w uczuciach i porzucał kolejne dziewczyny jak stare rękawiczki. W dodatku ta dwuznaczna sytuacja… chyba każdy brat (już pomijając fakt: rodzony czy nie) by się zdenerwował, widząc swoją siostrę w takiej sytuacji. Jednak czy nie zareagował on zbyt histerycznie? Od razu musiał się rzucać na tą tlenioną fretkę?
        Właśnie, Scorpius. Tym razem to on najbardziej mnie zawiódł. Jak mógł tak powiedzieć? Przecież tylko się kolegowaliśmy, nie łączyły nas żadne bliższe stosunki. Jak mógł sugerować, że chce ze mnie zrobić swoją kolejną dziewczynę na jedną noc? To było tak obrzydliwie, że zebrało mi się na wymioty.
        –  Nay? –  Canine wślizgnęła mi się na kolana, starając się mnie w ten sposób pocieszyć.
      Mimowolnie zaczęłam głaskać ją po oślizgłym łbie, aby się uspokoić i wbiłam wzrok w okno. Nie wiem ile trwała nasza rozmowa, ale rozciągający się za oknem widok mijanych przez pociąg, malowniczych zielonych polan utwierdził mnie w przekonaniu, że jestem już daleko od Londynu.
         Szkoda tylko, że nie od kłopotów.





Witam serdecznie z nowym rozdziałem! Wybaczcie, że po podanym terminie, ale nie dość że nie zauważyłam pewnych niedociągnięć to jeszcze blogger znowu się zbuntował i musiałam poprawiać sformatowany w wordzie tekst, bo niestety niektóre linijki mi się rozjechały. Mimo to mam nadzieję, że się wam spodoba. Początkowo miałam co do niego wątpliwości, ale ostatecznie jestem zadowolona. Tak wiem, że niewiele się dzieje, ale to są dopiero początki. Najpierw bym wolała, abyście nieco poznali świat Nayi i jej przyjaciół (od każdej strony), dlatego mam nadzieję że nikt nie ma mi za złe, że tak to się ,,ślimaczy''.
Tak, więc scusa, bardzo przepraszam i mam nadzieję, że ktokolwiek to czyta. Pozdrawiam i do następnej notki!
Template made by Calumi