Wreszcie nadszedł
ten dzień. Dzień odjazdu do Hogwartu i odzyskania utraconej przeze mnie
wolności.
Zresztą, nie tylko dla mnie był on
szczęśliwy. Nawet moje przyrodnie rodzeństwo było zadowolone, choć jednocześnie
smutne na myśl o opuszczeniu rodzinnych stron. Rose uśmiechnięta od ucha do
ucha z przeciwsłonecznymi okularami, założonymi na nosie (zapewne w celu
ukrycia nowego siniaka) żywo gawędziła z przytulającą się do ramienia mojego
ojca Hermioną. Z kolei idący obok mnie Teddy, z nieśmiałym uśmieszkiem na
ustach i rękami w kieszeniach, co chwilę próbował mnie zagadywać o mijających
nas znajomych czy o jakieś błahostki, byle tylko przerwać panującą między nami
ciszę.
Czasami ciężko było mi to przyznać,
ale z całej rodziny tylko Teddy był bliski mojemu sercu. W przeciwieństwie do
reszty on… umiał do mnie dotrzeć i nigdy się nie poddawał. Gdy byłam chora,
siedział dzielnie u mego boku z paczką chusteczek w rękach, nie zważając na
moje nieudane próby zrzucenia go z łóżka. Kiedy byłam zła, wyciągał z piwnicy
stary worek treningowy i pomagał pozbyć mi się mojego gniewu. Budził we mnie
pewnego rodzaju respekt i odrobinę sympatii. Choć poza zielonymi oczami nie
mieliśmy ze sobą nic wspólnego to jednak zawsze w jakiś sposób udawało mu się
mnie uspokoić lub rozbawić. Może gdyby nie cała ta sytuacja jak i jego zażyła
relacja z Rose, uważałabym go za mojego prawdziwego brata? Kto wie.
Ale póki co, nie zamierzałam mu tego
mówić.
Z westchnieniem ulgi stanęłam tuż
przy pociągu, mieszczącym się na peronie dziewięć i trzy czwarte, mającym
zabrać mnie do Hogwartu, Kiedy byłam mała, pojazd ten wydawał mi się
niewyobrażalnie wielki. Jaka ja byłam przerażona, gdy zabrał mnie w moją
pierwszą podróż! Na to wspomnienie miałam ochotę zaśmiać się z własnego
tchórzostwa. Miałam już wtedy na swoim koncie całkiem wiele niezbyt rozsądnych
przygód i akurat musiałam się przestraszyć pociągu? Przyznacie, że brzmi
to nieco paradoksalnie.
Na widok mojego uśmieszku, Teddy stanął
obok mnie i trącił mnie ramieniem:
–
To co, znowu Hogwart?
–
Znowu? Brzmisz tak, jakbyś się nie cieszył.
Na to stwierdzenie wzruszył
ramionami.
– Jasne, że się cieszę tylko… mniej
niż ty. W przeciwieństwie do ciebie, ja nie uciekam od rodziny – odrzekł niby mimochodem, nie spuszczając ze
mnie swojego czujnego wzroku.
To było tyle jeśli chodziło o limit
mojej sympatii do niego. W pierwszej chwili miałam ochotę go zbesztać i
powiedzieć, co myślę o tej ,,rodzinie’’, ale w porę się uspokoiłam. Nie miałam
zamiaru kłócić się z nim na środku stacji kolejowej. Jedyne co to rzuciłam w
jego stronę przeciągłe spojrzenie i odwróciłam się w stronę mojego ojca,
właśnie przytulającego do siebie Rose.
Czy mnie to zabolało? Szczerze
powiedziawszy, poczułam lekkie ukłucie w sercu, ale w sumie się do tego
przyzwyczaiłam. Wiedziałam, że na własne życzenie go od siebie odpycham i tym
samym pozbawiam ojcowskiej miłości, ale… nie mogłam inaczej postąpić. Zwłaszcza
ze świadomością, że zamiast Ginny w jego ramionach tkwił ktoś zupełnie inny.
Teddy posłał w stronę siostry
pobłażający uśmiech.
–
Rose, daj spokój. Zachowujesz się jak dziecko.
Dziewczyna odsunęła się od ojca i z
dziecięcym uśmieszkiem wystawiła mu język. Teddy chwycił ją w pasie i nim
zdążyła pisnąć, zaczął ją lekko łaskotać. Hermiona z uśmiechem dołączyła do
swoich pociech i przytuliła je z matczyną czułością. Na ten widok coś ścisnęło
mnie w gardle.
–
Navayah? – odezwał się ojciec,
kładąc dłoń na moim ramieniu.
Resztkami sił powstrzymałam się od
jej zdjęcia. Nie chcąc robić scen, spokojnie odwróciłam się w jego stronę,
jednocześnie starając się unikać jego badawczego oczu.
–
Tak, tato? – ostatnie słowo
niemalże wyplułam.
Lekko
się wzdrygnął.
–
Posłuchaj… to, że jestem z Hermioną i mamy Rose oraz Teddy’ego nie
znaczy, że nie jesteś częścią naszej rodziny. Chciałbym mieć pewność, że o tym
wiesz.
–
A czy to cokolwiek zmienia? – spytałam,
z nerwów przygryzając wargę. Nie cierpiałam, gdy poruszał temat ,,naszej’’
rodziny. Czułam się wtedy jak pasożyt, którym chyba zresztą byłam – I tak nigdy nie będę jej częścią. Moją
rodzinę utraciłam wiele lat temu i dobrze o tym wiesz – powiedziałam, nim zdołałam ugryźć się w
język.
Po tych słowach zapadła między nami
niezręczna cisza, przerywana niezbyt subtelnym szeptem ciekawskiej Rose i
krokami przechodzących obok nas rodzin. Obydwoje wyraźnie zastanawialiśmy się
nad dalszym celem naszej rozmowy. Raczej żadne z nas nie chciało się kłócić na
środku peronu, ale też nie mogliśmy cofnąć wypowiedzianych przez nas słów. W końcu Harry odetchnął głęboko,
jakby miało mu to pomóc w opanowaniu napięcia i spojrzał na mnie tymi swoimi
smutnymi oczami.
–
Nay… ja nie mogę zmienić przeszłości. Śmierć Ginny… możesz mi nie
wierzyć, ale także dla mnie była ogromnym szokiem. Może nie wiesz, ale ja,
Hermiona i twoja matka, byliśmy kiedyś bardzo blisko.
–
Byliście – mruknęłam z nadzieją,
że tego nie usłyszy.
Jednak spojrzenie, które mi rzucił
spode łba mówiło same za siebie. Mimo to powstrzymał się od komentarza.
–
W każdym razie, chcę abyś wiedziała, że wbrew temu co sądzisz, masz swój
dom i rodzinę do której możesz zawsze wracać. I pamiętaj, że… że cię kocham.
Tak jak Rose i Teddy’ego, w końcu jesteś moją córką – powiedział, znienacka przytulając mnie do
siebie tak mocno, że wręcz dusiłam się w jego ramionach.
Nie potrafiłam go jednak odepchnąć.
Choć część mnie krzyczała, abym spróbowała się wyrwać, coś w środku mnie
nakazywało mi odwzajemnić ten uścisk. Poza tym tak dawno nie słyszałam tych
słów… Mimowolnie, pozwoliłam mu się wtulić w moje roztrzepane włosy i przymknęłam oczy, aby poczuć to ciepło.
Chociaż ten jeden raz.
Jednak tą chwilę czułości
nieoczekiwanie przerwał brutalny gwizd, dochodzący z pociągu, oznajmiający
nadchodzącą porę odjazdu. Lekko zdezorientowana, delikatnie wysunęłam się z
objęć taty i odwróciłam się w stronę naszego środka transportu. Już teraz zaczęły
się tworzyć kolejki, złożone głównie z rozentuzjazmowanych pierwszoroczniaków,
wyruszających do nowej szkoły. Stanęłam na palcach, aby dostrzec znajome twarze
moich przyjaciół, lecz nie mogłam ich wypatrzyć w tym tłumie wręcz spierających
się ze sobą ludzi. Niektórzy byli tak nieuważni (lub samolubni), że co rusz
wpadali na kolejnych śpieszących się przechodniów. Gdybym miała się założyć o
to kim oni byli, stawiałabym na arystokratów z mojego domu – Slytherinu. Tylko oni sztukę zadzierania nosa opanowali do perfekcji.
Harry z ciepłym aczkolwiek smutnym uśmiechem,
oddał mi moją torbę i bezwiednie przytulił do siebie Hermionę, czym wywołał we
mnie niemałą irytację. Naprawdę, czy nie mógł sobie tego darować?
– To chyba przyszedł się czas pożegnać. Teddy, chyba mogę na ciebie
liczyć? Popilnujesz dziewczynek?
– Jasne, tato. – odpowiedział z krzywym uśmiechem, ignorując moje
mordercze spojrzenie jak i kuksańca Rose. Coś czułam, że to jego będzie
bardziej trzeba pilnować, ale tą uwagę zachowałam dla siebie.
Po tym zdaniu ostatni raz
wymieniliśmy ciche ,,do widzenia’’, po czym w milczeniu skierowaliśmy się w stronę
pociągu, coraz bardziej zapełnionego przez śpieszących się uczniów. Przez
chwilę panował tak mocny ścisk, że ciężko było nawet spokojnie nabrać
powietrza. Jakimś cudem po kilku minutach udało mi się przebić przez tłum, dzięki czemu szybko skierowałam się w stronę najbliższego przedziału, byle uniknąć
wysłuchiwania paplaniny wszechwiedzącej Rose. Tej dziewczynie buzia się nie
zamykała nawet na chwilę.
Natomiast ja wolałam teraz
posiedzieć w spokoju i ciszy. Dlatego na widok pustego przedziału rzuciłam
torbę w kąt i z uśmiechem pozwoliłam się sobie rozsiąść na miękkim siedzeniu.
Jednak spokój ten trwał tylko
chwilę. Mój umysł wyraźnie nie chciał pozwolić mi się odprężyć, nieustanie
odtwarzając w głowie moment, gdy tata mnie przytulił. Na myśl o tym coś we mnie
pękło – jakby tama, którą tak długo tworzyłam miała zaraz runąć.
Nie byłam
nieczuła, choć może na zewnątrz wyglądało to nieco inaczej. Ja po prostu nie
mogłam iść dalej. Nie mogłam im wybaczyć, nie potrafiłam zapomnieć. Jakżebym
mogła, skoro tak naprawdę o przeszłości wiedziałam tyle co nic? Nie mogłam rozpocząć nowego, szczęśliwego życia bez zamknięcia tamtej karty. Zwłaszcza poza tym, co
widziałam tamtego dnia. A widziałam zbyt dużo jak na dziecko…
–
O, tu jessteś chuderlaczku! –
zawołał ktoś syczącym głosem.
Na widok nowego gościa, pośpiesznie
potrząsnęłam głową, aby pozbyć się wspomnień i zamrugałam, aby rozmazany przed moimi oczami obraz, uformował się w całość. Upewniwszy się, że nie wyglądam zbyt tragicznie, spokojnie odwróciłam się
w stronę dosłownie wijącej się tuż obok mnie Canine, spoglądającej na mnie tymi
swoimi wielkimi czarnymi ślepiami. Czarnymi jak tunele, jak to kiedyś
określiłam.
Przez mojego ukochanego węża nie
mogłam powstrzymać małego uśmiechu. Zwłaszcza że Canine umiała mnie pocieszyć.
Dzięki temu, że umiałam mowę węży miałam w niej pewnego rodzaju sojuszniczkę i
choć obydwie działałyśmy sobie na nerwy, bardzo o siebie dbałyśmy. Jej obecność
w takiej sytuacji mogła mi bardzo pomóc.
Jednak po chwili radości naszła mnie
niepokojąca myśl: co na tu robi? Przecież zostawiłam ją u państwa Longbottomów
(Rose panicznie się boi węży) i miałam ją odebrać dopiero po przyjeździe do
Hogwartu.
Canine jakby w odpowiedzi, wysunęła
swój długi rozwidlony jęzor i zwyczajowo zwinęła się w wężowy kłębek na moich
kolanach. Dzięki temu patrzyłyśmy sobie prosto w oczy.
–
Wow, nie było mnie przy tobie zaledwie dwa miesiące a ty już płaczesz?
– spytała, przyglądając mi się z
ciekawością. Sarkazmem i ironią próbowała mi poprawić nastrój, za co byłam
niezwykle wdzięczna. Zapewne doskonale wiedziała co się stało, a przynajmniej
się tego domyślała.
Starając się uspokoić, pogłaskałam
ją delikatnie po łebku i posłałam jej krzywy uśmieszek:
–
Wiesz, ciężko było mi nastraszyć Rose bez twojej pomocy. A tak serio, dobrze cię widzieć, ale może mi powiesz, co tu robisz?
–
Już masz mnie dość?
– Miałaś być u Longbottomów – przypomniałam nieco surowszym tonem niż zamierzałam– Co tu robisz? Isaiah i reszta już są?
– Taa, ale Carrie Bridge ich zatrzymała, więc
nie spodziewaj się ich tak wcześnie. Spokojnie, nie uciekłam im –
dodała, widząc malujące się w moich oczach zdziwienie – pan
Longobttom zostawił mnie wraz z Jezebell w ostatnim wagonie. Na szczęście
postawił nas blissko siebie, więc udało jej się otworzyć moją klatkę. Po tym jak
usłyszałam śmiech Rose domyśliłam się, że jesteście gdzieś blisko, dlatego
postanowiłam cię odnaleźć. Nie myślałam jednak, że zasstanę cię w takim stanie.
Nie chcesz się wypłakać swojej wężowej ssiostrzyczce?
– Chyba znasz odpowiedź, ale
dziękuję za fatygę – posłałam jej ciepły uśmiech i położyłam obok
siebie torbę z rzeczami, aby znaleźć telefon. W końcu Carrie pewnie zamęczy ich
na śmierć.
Jednak dziwny huk, rozlegający się w korytarzu, skutecznie mnie od tego odwiódł. Zaciekawiona Canine, także
ześlizgnęła się na podłogę i podpełzła do drzwi, wyciągając swoją smukłą głowę.
– Co tam się u licha
dzieje? – spytała, próbując wyjść.
W pierwszej chwili chciałam to
zignorować, lecz moja ciekawska natura wygrała. Tak samo zaintrygowana jak
Cani, otworzyłam lekko drzwi i obydwie, nie opuszczając cieplutkiego
przedziału, wychyliłyśmy się na zewnątrz.
Nie wiem jak wy byście zareagowali,
ale mi mina dosłownie zrzedła na widok pokracznej białej fretki,
przyczepionej pazurami do twarzy zataczającego się Daniela Zabiniego,
próbującego bezskutecznie odczepić od siebie to zwierzę. Mrucząc pod nosem
przekleństwa, niemalże siłował się ze zwierzątkiem, uderzając jednocześnie w
drzwi przedziałów przez co scenę tą oglądały chyba wszystkie, zgromadzone w naszym
wagonie osoby. Gdyby Daniel był w bardziej komfortowej sytuacji, może by i tym
się przejął, ale póki co miał hmm... inne zajęcie.
– Co to za fretka?–
szepnęła Lindsey Wood, siedząca w przedziale obok.
Miałam ochotę zadać
to samo pytanie. Skąd tu się wzięła ta fretka? I czemu nie ma jeszcze...
– Scorpius!– wrzasnęłam,
gdy poskładałam sobie to wszystko w całość.
Najwyraźniej miałam rację, ponieważ
obydwaj zaprzestali walki i zwrócili się w moją stronę z wręcz komicznymi
minami. Daniel z zadrapanym do krwi policzkiem a fretka – Malfoy z krwią na
ułamanych pazurkach. Wijąca się obok mnie Cani, parsknęła śmiechem.
– Do twarzy mu w tym
futerku. Pozwolisz...
– To jest człowiek Canine, nie
prawdziwa fretka! – zaoponowałam, niezbyt delikatnie wpychając ją
stopą z powrotem do przedziału. Nie miałam zamiaru już na samym początku dostać
ujemnych punktów za trzymanie ze sobą węża. Jeszcze ktoś uzna, że jest
jadowity.
Ale
najpierw trzeba się wziąć za tych dwóch idiotów. Pośpiesznie chwyciłam Zabiniego
za rękę i nim ktokolwiek zdołał coś powiedzieć, zamknęłam za sobą drzwi, aby
nikt nie słyszał naszej rozmowy a dokładniej – mojego przeraźliwego
krzyku.
Na swoje nieszczęście Zabini dokładnie wiedział,
co o tej sytuacji myślałam. Z zaciśniętą szczęką, rozsiadł się na siedzeniu i
posadził obok siebie lekko zranioną fretkę, wyglądającą tak, jakby mierzyła
swojego rywala przeciągłym spojrzeniem. Malfoy nawet na widok mojej wściekłej
miny nie przestawał okazywać swojego niezadowolenia, w końcu ucierpiało jego
delikatne ego. Gdyby nie ta cała sytuacja, pewnie bym się teraz roześmiała.
Jednak najpierw trzeba było to wszystko
naprawić. Wyjęłam z buta różdżkę, po czym szepcząc odpowiednią formułę,
skierowałam ją w stronę zwierzęcia. Jak na zawołanie jego kończyny się zaczęły
wydłużać, pazury zanikały a białe futerko pozostało jedynie na głowie,
zamieniając się w zwykłe niesforne włosy Scorpiusa. Już po chwili przed nami
stał Scorpius w całej swojej krasie... i tylko ze strzępami spodni na ciele.
Odruchowo pisnęłam ze wstydu i
odwróciłam się w przeciwną stronę, byle tylko nie oglądać go w tym stanie. Nie
byłam może bardzo wstydliwa, ale no proszę was: każda dziewczyna by się w tej
sytuacji odwróciła! (no może poza Corrie, ale ona jest specyficznym rodzajem
człowieka)
Scorpius
parsknął śmiechem za moimi plecami i nim zdążyłam się zorientować, objął mnie w
pasie. Nawet przez ubranie czułam bijący od niego żar.
– Oj, nie bądź taka wstydliwa, Nay.– szepnął mi do
ucha swoim nieco ochrypłym głosem– W końcu wiem jak bardzo lubisz,
gdy jestem tak ubrany.
– Wybacz,
ale tak często widziałam cię bez koszulki, że znudził mi się ten widok.– odrzekłam
z przekąsem, jednocześnie wyrywając się z jego objęć.
Scorpius zaśmiał się z mojego
zawstydzenia, po czym rozległ się charakterystyczny dźwięk używanej
różdżki. Z pewnym wahaniem, z powrotem odwróciłam się do odzianego już (na
szczęście) Scorpiusa, przyglądającego mi się tym swoim zarozumiałym uśmieszkiem,
który wywoływał we mnie istną irytację. Czy nie mógłby już sobie tego darować?
– Kiedy widziałaś go bez
koszulki?– spytał, milczący dotychczas Zabini, dziwnie spoglądając
to na mnie to na Scorpiusa.
Nie wiem gdzie zniknęła Canine, ale
wyraźnie słyszałam jej wężowy śmiech.
– Nie mów mi, że zapomniałeś o
tym feralnym tygodniu, gdy Malfoy wracał co najmniej trzy dni pod rząd zalany w
trupa. A no tak, nie pamiętasz bo obydwoje byliście
pijani– stwierdziłam, przypominając sobie wspomnianą przeze mnie
sytuację. Włącznie ze sceną, gdy pomylili dormitoria i przez przypadek przestraszyli
biedną Katie. Po tym zdarzeniu dziewczyna nie chciała się pokazywać przez kilka
dni w pokoju wspólnym.
Na te słowa Zabini
zaczerwienił się aż po uszy a Scorpius zaśmiał się ze wstydliwości przyjaciela
i spokojnie opadł na siedzenie tuż obok mojej torby, z której wydobywał się
wężowy syk. Miałam tylko nadzieję, że Canine nie wpadnie do głowy, aby nagle
się ujawnić. Choć może Scorpiusowi wyszłoby to na dobre?
– Obydwaj
nie jesteśmy bez winy, ale przyznaj, że wyglądaliśmy wtedy niezwykle
uroczo – wtrącił się Scorp, broniąc swojego zarumienionego
przyjaciela.
– Tak, zwłaszcza
gdy chłopaki wcisnęli cię w t-shirt z serduszkami, wyglądałeś niezwyykle
uroczo– zaświergotałam.– Dobra a tak na serio. Możecie mi
wyjaśnić, co tam się wydarzyło?
– Zapytaj się Zabiniego, to on
wywołał tą całą aferę i zamienił mnie w fretkę –odparł Scorpius, mrużąc
wściekle oczy w stronę przyjaciela. To chyba było tyle, jeśli chodzi o ich
przyjacielskie żarty.
– Chyba wyraźnie ci
odpowiedziałem, że nie chcę o tym rozmawiać. – warknął Daniel,
wyraźnie nie mając ochoty tłumaczyć się z zaistniałej sytuacji– Gdybyś
dał mi spokój, nie musiałbym się uciekać do zamieniania cię w zwierzaka.
– To ty zgrywasz twardziela i nic nie chcesz mi
powiedzieć. Myślisz, że to przyjemne, dowiadywać się od kogoś innego,
że twój najlepszy przyjaciel wpakował się w jakieś bagno?
– To w końcu o co ci chodzi: o to, że ci o
czymś nie powiedziałem czy o twoją urażoną dumę?
– Zanim
na dobre skoczycie sobie do gardeł, możecie mi łaskawie wyjaśnić o co poszło?
– wtrąciłam się, wyraźnie zauważając panującą między nimi atmosferę.
Rzadko kłócili się tak bardzo, że skakali sobie do oczu. Musiało stać się coś
naprawdę poważnego, skoro byli na siebie tak wściekli.
Daniel
jednak nie miał żadnej ochoty na rozmowę. Pośpiesznie wstał z siedzenia i
mrucząc ciche: ,,do zobaczenia’’, niemalże wybiegł z przedziału, pozostawiając
swojego zażenowanego przyjaciela.
Mimo
początkowej chęci skrzyczenia Malfoya, trochę spuściłam z tonu i ostrożnie
usiadłam obok niego. Scorpius wyglądał tak, jakby co najmniej ktoś go
spoliczkował, czemu w sumie się nie dziwiłam. W końcu byli jak rodzeni bracia.
– Wczoraj
odwiedziła mnie Brigit – przyznał, zaciskając usta ze zdenerwowania.
– Powiedziała, że kilka dni temu chciała wyciągnąć Daniela do
kawiarni, ale okazało się, że nie ma go w domu. W dodatku zastała starego
Zabiniego mocno pijanego razem z tą Greengrass. Myślała, że znowu poszedł spać
do Elle, ale dowiedziała się, że ze sobą zerwali i nie miała z nim kontaktu.
Dopiero wczoraj usłyszała od jakiś pierwszoklasistów, że pracuje w kawiarni
Clearwaterów. Mój własny przyjaciel ma mnie za wroga.
– Mówisz
tak, bo jesteś zły – stwierdziłam, ciągnąc go za rękaw bluzki, aby
mi spojrzał prosto w oczy. Musiałam jakoś załagodzić tą sytuację, choć sama nie
byłam zadowolona z postępowania Daniela. Z ociąganiem, Scorpius odwrócił się od
okna i zwrócił łaskawie wzrok na moją twarz. – Posłuchaj, Zabini
jest tak samo uparty jak ty. Nie chciał, aby ktokolwiek się dowiedział, że
pracuje. Przecież jego rodzina opływa w bogactwo, prawda?
– Wiedziałaś
o tym, że tam dorabia? – spytał, zaciskając dłonie w pięści. Jego
oczy nabrały niepokojąco szarej barwy. Był zły, nie ma co.
Dlatego
wolno pokiwałam głową i uśmiechnęłam się delikatnie, aby go pocieszyć. Jego
twarz jednak pozostała bez wyrazu.
– Kilka
dni temu byłam w kawiarni i dopiero wtedy dowiedziałam się o wszystkim.
Uwierz mi, chciałam z nim porozmawiać, ale Izzey poprosiła mnie, abym nikomu o
tym nie mówiła i z nim o tym nie rozmawiała. Jest mu wystarczająco ciężko.
– A
myśli, że mi nie?! – nieoczekiwanie wstał z siedzenia i jak
rozjuszony lew, zaczął chodzić po przedziale, co rusz zapamiętale kręcąc głową.
– Mógł mi powiedzieć. Jesteśmy przyjaciółmi, prawda? Przyjaciele
sobie pomagają. Przecież mój ojciec proponował mu pracę w kancelarii, mógł ją
podjąć. Ale nie, Daniel Zabini chce robić wszystko sam. Zachowuje się jak
dziecko.
– A
ty nie? – odparłam, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że nie
powinnam się w ten sposób do niego odzywać, gdy był w takim stanie.
Jednak
było już za późno. Spojrzenie, którym poczęstował mnie Malfoy był tak
przerażające, że dyskretnie wtuliłam się w siedzenie i odwróciłam wzrok, byle
nie patrzeć w jego zimne oczy. Nie cierpiałam tych momentów, gdy nade mną
dominował, ukazywał te swoje mroczniejsze oblicze. Czułam się wtedy jakbym
stała przed smokiem – bezbronna i przerażona, bez jakiejkolwiek
nadziei na ratunek.
– Masz
rację, może za bardzo się uniosłem– odrzekł po dłuższej chwili milczenia. Wyraźnie próbował się
opanować. – Ale to nie zmienia faktu, że tym razem to on jest bachorem, który potrzebuje pomocy. Owszem, czasem zachowuję się jak dziecko, przyznaję. ja jednak
mogłem zawsze liczyć na jego pomoc, zawsze. Nawet wtedy, gdy wszyscy się ode
mnie odwracali, wiedziałem że mam go przy sobie i mnie nie opuści. Myślisz, że teraz
tak łatwo jest mi to zrobić? Czy ty nie widzisz, że w ten sposób on siebie
zniszczy?
–
Jasne, że widzę, ale co mam zrobić? Zmusić go do tego, aby przyjął moją pomoc?
Dobrze wiesz, że tego nie zrobi.
– To
co mam robić? – spytał, nieoczekiwanie stając tuż obok mnie.
Najwyraźniej wiedziony impulsem, chwycił mnie za rękaw i uniósł tak, że
obydwoje spoglądaliśmy w sobie oczy na równej wysokości, mimo tego że przecież
byłam od niego niższa. Moje serce biło tak szybko, że doskonale słyszałam jego
rytm. Mam tylko nadzieję, że on go nie słyszał – Mam czekać aż się
wykończy? To twoim zdaniem powinienem zrobić?
– Nie
wiem, Scorp – przyznałam, jednocześnie starając się udawać, że nie
robi na mnie wrażenia jego bliskość. – Nie wiem, ale co mam zrobić?
On nie przyjmie żadnej pomocy, zwłaszcza od nas. Musimy dać mu trochę czasu,
aby ochłonął. Wszczynanie kolejnej kłótni nic nam nie da, nie rozumiesz?
Najwidoczniej nie, bo nadal w jego oczach tliła się złość. Po tym zdaniu zapadła między
nami cisza. Przez chwilę obydwoje tylko mierzyliśmy się spojrzeniami,
jednocześnie walcząc z własnymi myślami. Wiedziałam, że Scorpius chce pomóc
przyjacielowi i ja także tego pragnęłam, ale obydwoje nie wiedzieliśmy jak to
rozegrać a tylko niepotrzebnie ze sobą walczyliśmy. Czy to miało nam cokolwiek
dać? Raczej nie.
Jednak nie miałam
czasu na dalsze przemyślenia, ponieważ dźwięk otwieranych drzwi, ocucił nas z
zamyślenia i jeszcze uświadomił, jak blisko siebie byliśmy. Nie wiem jak
wyglądaliśmy dla postronnego obserwatora, ale skoro czułam jego oddech na
policzku, to musiało być źle.
Zresztą, potwierdzenie
tego dostałam bardzo szybko. W jednej chwili stałam tuż naprzeciwko Malfoya a w
drugiej chłopak został złapany od tyłu, przez co stracił równowagę i upadł
wprost pod kolana wściekłego Teddiego, wpatrującego się w blondyna z prawdziwym
obrzydzeniem. Jego oczy wręcz miotały błyskawice a ściskana w dłoni różdżka
tylko czekała, aby jej użyć. I zapewne by to zrobił, gdyby nie fakt, że
zostałby za to ukarany.
Przez chwilę nie
wiedziałam co powiedzieć, zrobić. Pierwszy raz widziałam Teddy’ego tak
wściekłego. Rozumiałam, że ta sytuacja wyglądała dość dziwnie, ale czy od razu
musiał się rzucać na Malfoya?
Malfoya, który z jękiem uniósł się z
podłogi i otarł krwawiący kącik ust kciukiem. Na widok krwi skrzywił się nieco
i opierając się o poręcz siedzenia, aby móc na własnych nogach stanąć oko w
oko ze wściekłym oprawcą.
– Możesz mi powiedzieć, o
co ci chodzi, stary? – spytał, pozornie luzackim tonem. Jego płonące
oczy mówiły jednak same za siebie.
– Łapy precz od mojej
siostry! – odrzekł Ted, chwytając mnie za ramię.
Choć do tej pory się nie odzywałam,
ten gest pobudził mnie do działania. Nie czekając, wyrwałam się z uścisku
mojego przyrodniego brata i odepchnęłam go od siebie.
– Co ty wyprawiasz? – wrzasnęłam,
nerwowo spoglądając to na brata, to na pokiereszowanego Malfoya.
Najwyraźniej Teddy dopiero teraz
sobie przypomniał, że nie cierpiałam tego typu zachowań. Choć z jego twarzy
nadal nie znikał ten grymas wściekłości, w stosunku do mnie nieco złagodniał.
Wiedział, że krzykiem może tylko pogorszyć już i tak napiętą sytuację.
– Wybacz,
Nay, ale nie cierpię, gdy ten facet traktuje cię jak swoją zabawkę.
Malfoy
otarł dłonią krwawiącą ranę i posłał mojemu przyrodniemu bratu krzywy uśmiech.
– Nie
wiedziałem, że tak bardzo interesujesz się swoją siostrą. Miałem nadzieję, że
uda mi się z nią trochę zabawić.
– Gdyby nie ona, już dawno skończyłbyś jako pokarm dla Astrobiusa!– odpowiedział, chwilowo znowu się zapominając i rzucając mu wściekłe spojrzenie. Choć początkowo brzmiało to jak czcza pogróżka, z jakiegoś powodu czułam, że z chęcią spełniłby swoją groźbę. Przynajmniej tą część o zamienieniu w pokarm.
Po
tych słowach nieoczekiwanie straciłam siłę w nogach i musiałam się podeprzeć, aby
się utrzymać o własnych siłach. Szok odebrał mi oddech a narastający we mnie
gniew płonął coraz bardziej, przez co ścisnęłam dłonie tak mocno, że mogłam
doskonale dostrzec wszystkie kości mojej dłoni.
Choć
cichy głos z tyłu głowy mówił mi, że powiedział tak tylko po to, aby Teddy dał
spokój, ta mniej rozsądna część mnie stanowczo temu zaprzeczała. Jak on mógł
tak powiedzieć? Kim niby byłam, jego kolejną zabawką? Tak mnie traktował? Te
słowa zadały mi więcej bólu niż się spodziewałam. Z szoku, usiadłam na
siedzeniu i schowałam twarz za włosami, byleby na nich nie patrzeć.
Widocznie
obydwaj zorientowali się, co się ze mną dzieje, ponieważ żaden nie odważył się
odezwać, choćby słowem. Jedyne dźwięki, które docierały do naszych uszu to było
bicie naszych serc, przerywane stukotem kół i syczeniem nadal ukrytej Canine.
W
końcu Malfoy pochylił się nade mną z nieco zatroskaną miną i spróbował odsunąć
kosmyki moich włosów na bok, aby móc mi patrzeć w oczy:
– Nay?
–
Wynocha. Już. – odpowiedziałam nieco przytłumionym głosem.
– Naya…
– Wynocha!
– wrzasnęłam tak mocno, że drzwi niemalże się zatrzęsły pod naporem
głosu. Nie chciałam ich widzieć, pragnęłam jedynie spokoju. Czy prosiłam o zbyt
wiele?
Zarówno
Scorpius jak i Teddy posłusznie wyszli z przedziału, pozostawiając mnie ze
swoimi przemyśleniami.
Nie
wiem ile tak siedziałam w ciszy, zamyślona. Zwykle nie oddawałam się tej
czynności zbyt długo – nie lubiłam bezruchu i tego ponurego
milczenia, które jedyne co we mnie wywoływało to nostalgię. Ale w tym przypadku
nie potrafiłam zareagować inaczej. Złość i gniew walczyły z chęcią zapomnienia
tej sceny. Trochę rozumiałam zachowanie Teddy'ego – nie od dziś było
wiadomo, że Scorpius nie był stały w uczuciach i porzucał kolejne dziewczyny
jak stare rękawiczki. W dodatku ta dwuznaczna sytuacja… chyba każdy brat (już
pomijając fakt: rodzony czy nie) by się zdenerwował, widząc swoją siostrę w
takiej sytuacji. Jednak czy nie zareagował on zbyt histerycznie? Od razu musiał
się rzucać na tą tlenioną fretkę?
Właśnie,
Scorpius. Tym razem to on najbardziej mnie zawiódł. Jak mógł tak powiedzieć?
Przecież tylko się kolegowaliśmy, nie łączyły nas żadne bliższe stosunki. Jak
mógł sugerować, że chce ze mnie zrobić swoją kolejną dziewczynę na jedną noc?
To było tak obrzydliwie, że zebrało mi się na wymioty.
– Nay?
– Canine wślizgnęła mi się na kolana, starając się mnie w ten sposób
pocieszyć.
Mimowolnie
zaczęłam głaskać ją po oślizgłym łbie, aby się uspokoić i wbiłam wzrok w okno.
Nie wiem ile trwała nasza rozmowa, ale rozciągający się za oknem widok
mijanych przez pociąg, malowniczych zielonych polan utwierdził mnie w przekonaniu, że jestem już
daleko od Londynu.
Szkoda
tylko, że nie od kłopotów.
Witam serdecznie z nowym rozdziałem! Wybaczcie, że po podanym terminie, ale nie dość że nie zauważyłam pewnych niedociągnięć to jeszcze blogger znowu się zbuntował i musiałam poprawiać sformatowany w wordzie tekst, bo niestety niektóre linijki mi się rozjechały. Mimo to mam nadzieję, że się wam spodoba. Początkowo miałam co do niego wątpliwości, ale ostatecznie jestem zadowolona. Tak wiem, że niewiele się dzieje, ale to są dopiero początki. Najpierw bym wolała, abyście nieco poznali świat Nayi i jej przyjaciół (od każdej strony), dlatego mam nadzieję że nikt nie ma mi za złe, że tak to się ,,ślimaczy''.
Tak, więc scusa, bardzo przepraszam i mam nadzieję, że ktokolwiek to czyta. Pozdrawiam i do następnej notki!
Kolejny ciekawy rozdział. Uważam, że akcja toczy się w odpowiednim tempie, nie ma "ślimaczenia" ;) Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału, od razu dodaję Twój blog do obserwowanych, by niczego nie przegapić :)
OdpowiedzUsuń